Blisko sześćset osób uczestniczyło w sobotę w obchodach Dnia Honoru w Budapeszcie, który upamiętnia najcięższe walki z Armią Czerwoną o węgierską stolicę w lutym 1945 roku. Po raz kolejny nacjonaliści musieli organizować uroczystości na peryferiach miasta z powodu utrudnień ze strony wywodzących się z Fideszu władz Budapesztu.
11 lutego 1945 roku wojska węgierskie i niemieckie próbowały wydostać się z kotła stworzonego przez radzieckie siły w okolicach budapesztańskiego zamku i właśnie z tej okazji w pierwszej połowie lutego organizowana jest manifestacja zwana Dniem Honoru. Radykalni nacjonaliści podkreślają, że ich demonstracja po raz pierwszy odbyła się w 1997 roku i przez wiele lat miała miejsce w centrum stolicy Węgier, lecz od paru edycji napotyka na utrudnienia ze strony centroprawicowych władz. Dodatkowo organizatorzy zaapelowali do uczestników, aby ubrali się na czarno.
W demonstracji wzięło udział blisko 600 osób, reprezentujących m.in. Ruch 64 Komitaty (Hatvannégy Vármegye Ifjúsági Mozgalom, HVIM), Betyársereg, Narodową Gwardię Węgierską (Nemzeti Magyar Garda), HammerSkins Hungary czy też B&H Hungary, a także radykalne środowiska z Czech, Niemiec, Grecji, Włoch i Polski. Wiceprezes HVIM Béla Incze w swoim przemówieniu stwierdził, że chociaż żołnierze nie wygrali w sposób fizyczny, ponieważ ludzie są śmiertelnikami, to ich idea nigdy nie zginie. Zsolt Tyirityán z Betyársereg uważa natomiast, że świat czeka niedługo walka o przestrzeń życiową, stąd bezbronna Europa nie będzie w stanie sprostać temu wyzwaniu.
Przeciwko demonstracji pikietowała grupa kilkudziesięciu „antyfaszystów”, ale nie zostali oni dopuszczeni w okolice zajmowane przez nacjonalistów.
Źródła: Szent Korona Radio